01-11-2007 14:38
Smok(g) Wawelski i inni
W działach: Jakiekolwiek | Odsłony: 22
Postanowiłem zablogować. Nie wiem po co, ale skoro inni to robią, to dlaczego nie ja. Pomysł na bloga przyszedł mi do głowy wczoraj, w przerwie nad korektą mojej przyszłej książki. Wymyśliłem wówczas taką sobie historyjkę, opartą na faktach AUTENTYCZNYCH, i aby jej nie zapomnieć, postanowiłem ją wrzucić na tę stronę. W końcu jest moja.
OPOWIADANIE:
Dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w mieście nad Wisłą żył książę Krak. Miał on kłopoty ze smokiem, żyjącym niedaleko Wawelu. Wawel natomiast był wówczas wytwórnią słodyczy: czekolad, cukierków, batonów i smok był ich wiecznie nienasycony. Żarł tyle słodkości, dzień za dniem, że robotnicy nie nadążali za ich produkcją. Co więcej – zaspokajanie potrzeb gadziego apetytu zaczęło nadwątlać skarb księstwa, gdyż zamiast na eksport delicje owe szły do smoczej gardzieli. A kakao i cukier były coraz droższe i trzeba je było importować z dalekiego Kitaju i Indyj. Biedny Krak zaczął poważnie zastanawiać się najpierw nad utrzymaniem nadwyżek budżetowych, które powstawały dzięki uzyskaniu dodatniego salda handlowego w stosunkach ekonomicznych z państwem Polan. Potem zaczął modlić się do Światowida, by deficyt budżetowy utrzymał się przynajmniej na przyzwoitym poziomie.
A sytuacja pogarszała się. Myślał biedny Krak, co ma zrobić. Gdyby smok był łasy chociaż na owieczki czy świnki, to pół biedy - tej swołoczy całe kupy chodziły po okolicach Krakowa i zasmradzały powietrze. Byłoby i przyjemnie i pożytecznie (bo poprawiłaby się ekologia okolicy). A ten gad nie i nie - tylko słodycze i słodycze. Proszono go, błagano, nawet podsuwano jakąś dziewicę, myśląc, że jak ją wychędoży, to zaśnie zmęczony i da odetchnąć zmęczonej ekonomice państwa. Ale wszystko brało w łeb.
W pewnym momencie pojawił się niejaki Hieronim Szewczyk, znany w pewnych kręgach jako TW "Dratewka", wysłany przez Popiela, aby zbadał, co należy zrobić w tej sytuacji. Był to specjalista od tzw. brudnej roboty (np. cerowanie onuc Jego Książęcej Mości, używanych jako broń zaczepna, zwłaszcza po bez mała 3 kwartałach noszenia). "Dratewka" zbadał sprawę i dowiedział się, że smok został wykorzystany do niecnych celów przez niejakiego Rytygiera von Jungingen, jedynego Niemca w dziejach polskiej historii, który został odrzucony przez Polkę. Niejaką Wendy, obecnie żonę milionera z Dallas. Ów paskudny Rytygier w odwecie postanowił drogą pokojową zniszczyć podwaliny gospodarki kraju Wiślan i w tym celu wysłał potężnego czarownika, doktora Pai-Chi-Vo (byłego mentora Pana Kleksa), by zaczarował gada i uczynił nienasyconym jego apetyt na słodkości.
Krak wezwał "Dratewkę" na naradę, Obiecał mu, że jeśli rozwiąże problem da mu pół zamku i siostrę za żonę w nagrodę. "Dratewka" zgodził się na takie warunki. Myślał dni kilka aż w końcu wymyślił. Posłał po cukiernika i kazał zrobić mu ogromny tort, wysoki na czterech chłopa i szeroki na dwóch. A w nim umieścić owieczkę, nafaszerowaną korniszonami, pieczarkami, papryką, chrzanem i koprem. To wszystko umieścił przed smoczą jamą. Potwora znęcił widok tak smakowitego poczęstunku i wypełzł z pieczary w całej swojej okazałości. W kilku kęsach pożarł tort, nie czując jednak, że w środku znajdowała się owieczka. Połączenie słodyczy i pieczonego mięsa oraz przypraw wywołało efekt piorunujący w postaci gazów, ulatniających się z tylnej części ciała gada, gdzie normalnie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Rychło chmury gazowe przysłoniły niebo i opadły na osady kraju Wiślan. Do dzisiaj wielu mieszkańców kraju nad Wisłą jest otumanionych, którąż to cechę odziedziczyli po swoich przodkach. A smok ruszył ciężko do bimbrowni, by spirytusem 98 procentowym zagasić wydobywające się gazy. Pił, pił, pił i pił. Pęczniał i pęczniał, aż wreszcie nastąpiła wielka eksplozja. Cielsko potwora rozpękło się a strumienie wódy zalały wiele siół i grodów. Nic dziwnego, że alkoholizm jest jedną z plag naszego narodu.
A "Dratewka" poszedł do księcia Kraka po nagrodę. Dostał pół zamku marki Yeti, wyrwanego z drzwi, prowadzących do miejsca, gdzie normalnie król piechotą chodzi. No i siostrę za żonę. Niestety, była to siostra oddziałowa na intensywnej terapii w szpitalu im. Ziemowita w Krakowie. Od tego czasu biedny Szewczyk zażywał 3 razy dziennie lewatywy przeczyszczającej. I już nigdy nie bawił się w żadne tajne misje.
A Krak wreszcie miał spokój - mógł dowoli rządzić otumanionym i rozpitym narodem. I do dzisiaj nam tak zostało, że jeden rządzi i wykorzystuje masy a reszta ciemnogrodu jest szczęśliwa, że to dla jej dobra.
OPOWIADANIE:
Dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w mieście nad Wisłą żył książę Krak. Miał on kłopoty ze smokiem, żyjącym niedaleko Wawelu. Wawel natomiast był wówczas wytwórnią słodyczy: czekolad, cukierków, batonów i smok był ich wiecznie nienasycony. Żarł tyle słodkości, dzień za dniem, że robotnicy nie nadążali za ich produkcją. Co więcej – zaspokajanie potrzeb gadziego apetytu zaczęło nadwątlać skarb księstwa, gdyż zamiast na eksport delicje owe szły do smoczej gardzieli. A kakao i cukier były coraz droższe i trzeba je było importować z dalekiego Kitaju i Indyj. Biedny Krak zaczął poważnie zastanawiać się najpierw nad utrzymaniem nadwyżek budżetowych, które powstawały dzięki uzyskaniu dodatniego salda handlowego w stosunkach ekonomicznych z państwem Polan. Potem zaczął modlić się do Światowida, by deficyt budżetowy utrzymał się przynajmniej na przyzwoitym poziomie.
A sytuacja pogarszała się. Myślał biedny Krak, co ma zrobić. Gdyby smok był łasy chociaż na owieczki czy świnki, to pół biedy - tej swołoczy całe kupy chodziły po okolicach Krakowa i zasmradzały powietrze. Byłoby i przyjemnie i pożytecznie (bo poprawiłaby się ekologia okolicy). A ten gad nie i nie - tylko słodycze i słodycze. Proszono go, błagano, nawet podsuwano jakąś dziewicę, myśląc, że jak ją wychędoży, to zaśnie zmęczony i da odetchnąć zmęczonej ekonomice państwa. Ale wszystko brało w łeb.
W pewnym momencie pojawił się niejaki Hieronim Szewczyk, znany w pewnych kręgach jako TW "Dratewka", wysłany przez Popiela, aby zbadał, co należy zrobić w tej sytuacji. Był to specjalista od tzw. brudnej roboty (np. cerowanie onuc Jego Książęcej Mości, używanych jako broń zaczepna, zwłaszcza po bez mała 3 kwartałach noszenia). "Dratewka" zbadał sprawę i dowiedział się, że smok został wykorzystany do niecnych celów przez niejakiego Rytygiera von Jungingen, jedynego Niemca w dziejach polskiej historii, który został odrzucony przez Polkę. Niejaką Wendy, obecnie żonę milionera z Dallas. Ów paskudny Rytygier w odwecie postanowił drogą pokojową zniszczyć podwaliny gospodarki kraju Wiślan i w tym celu wysłał potężnego czarownika, doktora Pai-Chi-Vo (byłego mentora Pana Kleksa), by zaczarował gada i uczynił nienasyconym jego apetyt na słodkości.
Krak wezwał "Dratewkę" na naradę, Obiecał mu, że jeśli rozwiąże problem da mu pół zamku i siostrę za żonę w nagrodę. "Dratewka" zgodził się na takie warunki. Myślał dni kilka aż w końcu wymyślił. Posłał po cukiernika i kazał zrobić mu ogromny tort, wysoki na czterech chłopa i szeroki na dwóch. A w nim umieścić owieczkę, nafaszerowaną korniszonami, pieczarkami, papryką, chrzanem i koprem. To wszystko umieścił przed smoczą jamą. Potwora znęcił widok tak smakowitego poczęstunku i wypełzł z pieczary w całej swojej okazałości. W kilku kęsach pożarł tort, nie czując jednak, że w środku znajdowała się owieczka. Połączenie słodyczy i pieczonego mięsa oraz przypraw wywołało efekt piorunujący w postaci gazów, ulatniających się z tylnej części ciała gada, gdzie normalnie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Rychło chmury gazowe przysłoniły niebo i opadły na osady kraju Wiślan. Do dzisiaj wielu mieszkańców kraju nad Wisłą jest otumanionych, którąż to cechę odziedziczyli po swoich przodkach. A smok ruszył ciężko do bimbrowni, by spirytusem 98 procentowym zagasić wydobywające się gazy. Pił, pił, pił i pił. Pęczniał i pęczniał, aż wreszcie nastąpiła wielka eksplozja. Cielsko potwora rozpękło się a strumienie wódy zalały wiele siół i grodów. Nic dziwnego, że alkoholizm jest jedną z plag naszego narodu.
A "Dratewka" poszedł do księcia Kraka po nagrodę. Dostał pół zamku marki Yeti, wyrwanego z drzwi, prowadzących do miejsca, gdzie normalnie król piechotą chodzi. No i siostrę za żonę. Niestety, była to siostra oddziałowa na intensywnej terapii w szpitalu im. Ziemowita w Krakowie. Od tego czasu biedny Szewczyk zażywał 3 razy dziennie lewatywy przeczyszczającej. I już nigdy nie bawił się w żadne tajne misje.
A Krak wreszcie miał spokój - mógł dowoli rządzić otumanionym i rozpitym narodem. I do dzisiaj nam tak zostało, że jeden rządzi i wykorzystuje masy a reszta ciemnogrodu jest szczęśliwa, że to dla jej dobra.